wtorek, 25 lutego 2014

Wujek Karol

Istniał sobie pewien człowiek. Na imię miał Karol. Mieszkał w Kędzierzynie. prawie go nie pamiętam. Jedynie zapisał się w mojej pamięci dzięki ostatnim wydarzeniom i opowieści mamy o małej mnie. Więc żył on sobie. Niedawno okazało się, że ma raka, więc zaczął się leczyć na onkologii. Wszytko było dobrze choć miał paskudny kaszel. Skąd wiem? Mieszkał u nas dwa tygodnie. Rzadko kiedy się z nim komunikowałam. Zwykle spał, lub mnie nie było. Tak na prawdę prawie obcy dla mnie człowiek. Więc czemu mi tak smutno? Czemu zamiast przyjąć prawdę do siebie i się z tym pogodzić gdzieś tam cały czas się opieram? Dlaczego boli mnie brak człowieka, który niby nic dla mnie nie znaczył? Raz zjedliśmy razem obiad rozmawiając przy tym. A jednak... Czy mam gdzieś tam pocieszenie? Tak. Moją pierwszą myślą było jak o tym się dowiedziałam "Może to i lepiej. Nie męczy się tak przynajmniej." I gdzieś tam jest w tym racja. Nie męczy się już. Ale jednak ten niewytłumaczony do końca żal zostaje. I pewnie jeszcze trochę się będzie trzymać.

I stało się. Nie jadę na rekolekcje na Annabergu. Płacz... Żal... ale trzeba żyć dalej.... (niestety?). Przemek też nie jedzie... Kochany Chłopiec... Stwierdził, że nie zostawi mnie samej i jeśli ja nie jadę, On też.